Tytuł długi, ale oddający w pełni moje dzisiejsze, poranne rozterki. Po wczorajszym plenerze kursu weekendowego AFA, kiedy po raz pierwszy poszedłem na niego tylko z telefonem, wróciłem ze zdjęciami, które mnie samego zaskoczyły…
Od dawna fotografuję telefonem, napisałem o zdjęciach wykonywanych smartfonem wiele postów na Linkedin, ale jednak… Wczorajsze doświadczenie chyba na stałe zmieni mój stosunek do robienia zdjęć amatorskich. Ale po kolei 🤣📸
Od kiedy zacząłem fotografować na poważne, a na pewno od kiedy zacząłem prowadzić pierwsze kursy AFA w 2009 roku zwracałem „studentom i studentkom Akademii” bardzo dużą uwagę na potężne oręże fotografa jakim jest tak zwana „mała głębia ostrości”.
Wręcz obsesyjnie namawiałem wszystkich do zakupu najtańszej choćby „50-tki”, która już w tej ekonomicznej wersji była „jasna”, miała przynajmniej przysłonę f1.8, a w wersji droższej nawet f1.4. Po co? Dlaczego? Miałem % od sprzedaży w sklepie foto? Nie! Chodziło właśnie o możliwość budowania cudownych obrazów z małą głębią ostrości.
Umiejętność łatwa i prosta z takim właśnie obiektywem, niemożliwa niemal dla wyposażonych tylko w kitowy obiektyw typu 18-55/3.5-5.6. Kto uczęszczał do AFA, ten dokładnie pamięta te nasze o tym rozmowy, próby, prace domowe i… na koniec decyzję o zakupie wspominanej od początku „50-tki” 😂
A potem radość z posiadania zupełnie nowych jakościowo zdjęć. Takich, w których można magicznie „schować” tło, dać w końcu główną rolę w fotograficznym spektaklu swojej córci, mężowi, przepięknemu kwiatkowi. Bo tak magicznie działa rozdzielenie fotograficznych planów – na ten pierwszy, wyraźny, ostry, ważny i na całą resztę, na tło, w tym przypadku schowane w pięknej nieostrości bokehu obiektywu.
I tak przez wiele lat, setki kursantów i kursantek AFA dowiadywało się o magicznym obiektywie za kilkaset złotych, który odmieni ich fotograficzny los. Dla wielu stał się to nie tylko ulubiony z wielu w fotograficznej torbie, czasem stał się tym jedynym. A to akurat świetny pomysł, kopiować w tym takiego mistrza jak np. Henri Cartier-Bresson, które całe życie posługiwał się zestawem Leica i 50-tka 😉
W miarę jedzenia apetyt rośnie, więc wraz z wejściem na rynek coraz bardziej dostępnych aparatów z matrycą FX (pełna klatka czyli wielkość negatywu ORWO włożonego do Zorki 5 😂😂😂), a także kolejnych, jasnych obiektów nasza przygoda z fotografią z „małą głębią ostrości” się rozkręcała.
Nie zmienia to faktu, że już bardzo podstawowy obiektyw stałoogniskowy czy to Nikona, Canona czy Sigmy był biletem do raju. Naprawdę, nie przesadzam. Ja doświadczyłem na własnej skórze tej radości i szczęścia wielu osób na kursach AFA, kiedy przynosili na zajęcia pierwsze, udane portrety swoich bliskich. a wcześniej zabawne prace domowe z klockami, statkami i lakierami do paznokci 🤭
Tymczasem rzeka płynie i mamy 2022 rok. Dookoła szaleją Social Media, a zdjęcia robią wszyscy. Czy dobrze? Nie. W tej materii nic się nie zmieniło. Zmieniła się chyba tylko skala, bo w 2010 na kurs AFA przychodziła osoba posiadająca sprzęt fotograficzny. Czyli mniejszą lub większą torbę z aparatem, obiektywem, lampą błyskową, etc. I chęcią nauczenia się aby wykonywane tym zestawem zdjęcia były lepsze.
Dzisiaj zdjęcia robią wszyscy i nikt nie przychodzi na kurs, żeby je robić lepiej 🥴, taka prawda. Chyba po prostu zalew kiepskiej fotografii wszechobecnej w internecie, mediach społecznościowych, na każdym dosłownie rogu (w tym na Linkedin, o czym staram się pisać) obniżył znacząco poziom obciachu a zwiększył „odwagę” publikacji. I mamy co mamy.
Ale.
Wracając do tezy z tytułu tego wpisu – od wczoraj coś kliknęło w moim postrzeganiu fotografii amatorskiej. To był oczywiście proces, ale mimo wszystko jestem w małym szoku jak dobre, wystarczająco dobre mogą być dzisiaj zdjęcia wykonywane smartfonem. W moim przypadku, nie najnowszym już iPhone 12 PRO.
Poniżej galeria zdjęć wykonanych w trybie PORTRET tymże właśnie iPhonem. Dodatkowo, przepuszczam swoje zdjęcia przez aplikację Snapseed na telefonie. Można, nie trzeba, ja lubię to robić. Uważam, że każdy kto zdjęcia robi, mam prawo do dalszej z nimi zabawy, to jak robienie odbitki przez Ansela Adamsa. Tylko dzisiaj, nie w 1927 roku 😉
Mamy więc nowe, fajne narzędzie do tworzenia magicznych obrazków. Co się nie zmieniło? Ano wszystko pozostałe – dbałość o kadr, wrażliwość na kolor, fakturę, światło. Widzenie zdjęcia zanim się naciśnie guzik (ekran) migawki (elektronicznej). Reżyseria ujęć portretowych. Chodzenie, szukanie kadru i zoom nożny.
Ciągle jest miejsce na naukę tego powyższego. Można już tylko przyjść na kurs weekendowy AFA ze swoim smartfonem, niekoniecznie aparatem cyfrowym. Tak myślę. Zapraszam serdecznie…
Zdjęcia poniżej: Fot. Tomasz Puchalski | iPhone 12 PRO | Snapseed