Na kursie podstawowym AFA, który mam nadzieję wkrótce się rozpocznie rozmawiamy o różnych rzeczach. Oczywiście większość uczestników ma przede wszystkim ochotę dowiedzieć się „jak działa lustrzanka”, „po co mi te wszystkie guziki”, „o co chodzi w tych wszystkich ustawieniach aparatu”.
To naturalne. Nowoczesna lustrzanka to skomplikowany komputer, nafaszerowane elektroniką i automatyką inżynierskie cacko. Bardzo mu daleko do pierwszych maszyn rejestrujących obrazy. Prostych, bardzo prostych.
Skomplikowany w owych czasach był proces przygotowania materiału światłoczułego, naświetlania, przewożenia/przenoszenia tego wielkiego i ciężkiego pudła z ogromnym, drewnianym statywem.
Inne czasy, inne wyzwania można powiedzieć. W owych zamierzchłych dla nas czasach, fotograf był maksymalnie skupiony na wykonaniu dobrego zdjęcia za pierwszym razem, nie miał komfortu posiadania tysiąca „klatek” z 32 GB karty.
Miał pudło z kilkoma przygotowanymi szklanymi płytami, albo bardziej nam współczesny – kilka rolek filmu.
Zdecydowanie dłużej myślał nad zdjęciem, przeliczał parametry ekspozycji, kadrował z uwagą, ostrzył oczywiście manualnie. Jak dzisiaj robimy zdjęcia? Niech każdy kto czyta ten wpis, chwilę pomyśli i odpowie sobie na to pytanie.
To ważne, żeby sobie uzmysłowić jak „dzisiaj” jest inne od „ówczas”.
Stawiam od dłuższego czasu tezę, że postęp w fotografii, dostępnych aparatach cyfrowych czy coraz to nowych urządzeniach wykonujących zdjęcia (jak kamery sportowe, nasze smartfony, etc.) działa przeciw amatorom, a sprzyja zawodowcom. Dlaczego? Już tłumaczę co mam na myśli…
Nowoczesne aparaty wyposażone w super czułe matryce, produkujące bardzo dobry obrazek, fenomenalne obiektywy, błyskawiczne automaty autofocusa, lampy błyskowe będące niemal komputerami – to wszystko sprzyja zawodowcowi, który wie „jakie chce zrobić zdjęcie”.
Myślę, że 99% zdjęć z World Press Photo nie powstałoby archaicznymi maszynami do rejestracji światła.
Większość zdjęć, szczególnie tych pokazujących nam wojnę, okrucieństwa świata czy też piękno przyrody (w tym makro) powstało dzięki technologii, szybkości i łatwości użytkowania, ISO 25600, itd.
Spytacie „dlaczego wobec tego amatorom posiadanie nowoczesnej lustrzanki wychodzi na złe?”.
Ano głównie dlatego, moim skromnym zdaniem, że amator bardzo często nie wie tego co wie zawodowiec, czyli „jakie chce zrobić zdjęcie”.
Amator mając do dyspozycji 2000 klatek (albo więcej), obiektyw o zakresie ogniskowych 18-300 (wcale nierzadki okaz na amatorskim korpusie) oraz program AUTO, przywozi z wakacji gigabajty zdjęć.
Strzelonych. Nieprzemyślanych, niezaplanowanych co do kadru, momentu, po prostu strzelonych.
Amator wpadł niestety w pułapkę „łatwo się robi zdjęcia, trzeba tylko nacisnąć taki guzik”, „za darmo, bo przecież mam dużą kartę”, „szybko musi być, wszystko takie ładne”, „robię dużo zdjęć, najwyżej się wyrzuci (ale przecież nie wyrzuca się ich, prawda?)”.
Ja wiem, że teraz bardzo upraszczam i generalizuję. Oczywiście nie każdy amator popełnia te grzechy. Ale większość niestety tak.
Spotykam ich na kursach podstawowych w AFA, gdzie zaczynamy rozmawiać o tym „czy warto zrobić to zdjęcie?”, „czy ten kadr jest najlepszy?”, „jak selekcjonować swoje zdjęcia i wywalać te słabe”…
Udaje się na szczęście popracować i nad okiem i nad głową, nie tylko nauczyć obsługi aparatu cyfrowego :)
A teraz wracając do tytułu wpisu. Zamieszczone tu zdjęcia chciałem żeby wspomagały moje tezy o ważności „momentu”, myślenia nad kadrem, wypełnieniem zdjęcia czymś unikalnym.
To nie są żadne „wielkie” zdjęcia. Są zwykłe, takie domowe, robione podczas spaceru w parku czy wycieczki do miasta. Żadne tam artystyczne prace na konkurs.
Poza pierwszym, tym obok i ostatnim, wszystkie pozostałe zrobiłem swoim starym iPhonem.
Bo kadrowanie moi Drodzy, myślenie o treści zdjęcia, świetle jest niezależne od posiadanego aparatu. Zawsze mówię, że gdybym umiał rysować, to może ten świat bym szkicował, malował, tworzył obrazy na płótnie.
Ale nie umiem aż tak dobrze, więc rejestruję ciekawe obrazy, jakie powstają w mojej głowie tym, co mam przy sobie.
A teraz proszę wróć do pierwszego zdjęcia i porównaj z tym obok. O, widzisz? Masz teraz dowód na to, że warto czasem poczekać, dopełnić zdjęcie.
Mam nadzieję, że widać, jak bardzo zdjęcie „bez” wypełniającej pary osób jest zwykłe, takie sobie, choć „ładne”. Dopiero te dwie dziewczyny w plamie światła nadały ujęciu ostateczny wyraz. Szlif. Postawiły kropkę nad „i”.
Zachęcam do szukania takich kadrów, plam światła (jak w zdjęciu Zosi i Idefixa z parku powyżej) i komponowaniu ostatecznych zdjęć. Przecież możesz poczekać aż ktoś wjedzie, wejdzie w to miejsce, możesz też poprosić aby ktoś tam stanął.
Warto. Nie strzelaj zumem z biodra, rób zdjęcia świadomie, rób ich niewiele, jakbyś dalej miał/miała 36 klatek :)
A jak chcesz więcej takich rozmów, wspólnego fotografowania, a także odczarowania guzików lustrzanki – zapraszam, kurs podstawowy rusza lada moment :)