Dzisiaj w nocy wróciłem z wakacji. Takich zamorskich. Takich, na które trzeba polecieć samolotem i spędzić pół dnia w podróży.
Takich wakacji, które polegają potem na „leżingu” (modne słowo :) przy basenie. Bo kiedy ma się małe dzieci, to pomysł typu zwiedzanie Luwru można sobie wsadzić.. w dorosłą wiecie co :))
Kiedy więc pakowałem się na ten wyjazd, jedną z decyzji jakie musiałem podjąć było jaki zabrać aparat na wakacje?
Dość długo myślałem, że to będzie mój ukochany Nikon, duży, wielki, profesjonalnie ciężki i niezniszczalny wyposażony w obiektyw w miarę uniwersalny czyli w mój ostatnio preferowany 35/2.0D.
Na pełnej klatce taki 35mm bardzo ładnie pozwala dość szeroko kadrować, a przy odrobinie zacięcia, jest też fajnym obiektywem do wykonania wakacyjnego portretu.
Przykład jakie można zrobić fajne zdjęcia takim zestawem – aparat klasy lustrzanka cyfrowa + stałoogniskowy, dobrej jakości obiektyw 35mm znajdziesz na lewo i prawo.
To zdjęcia jakie powstały podczas czerwcowego pleneru fotografcznego AFA w Toskanii. Jadąc tam, nie miałem żadnego dylematu, przynajmniej jeśli chodzi o to jaki zabrać aparat.
Bez porządnej lustrzanki, kilku obiektywów (ostatecznie pojechały ze mną 3 stałki: 35, 50, 85mm) i kilku pożytecznych a nawet niezbędnych dodatków jak lampa błyskowa czy filtr polaryzacyjny bym się w taką wyprawę marzeń nie wybrał.
O tym po co mi była lampa błyskowa w słonecznej Toskanii jeszcze napiszę, ale teraz wróćmy do pytania z początku postu – jaki aparat fotograficzny zabrać na wakacje?
Bo do egipskiego kurortu ostatecznie nie zabrałem żadnego poważnego aparatu tylko z całą świadomością czekających mnie ograniczeń (ale i korzyści) zdjęcia z naszego rodzinnego wypoczynku postanowiłem robić iPhonem.
Zresztą modelem 4, czyli już można powiedzieć, że staruszkiem. Co jest wg mnie siłą takiego wyboru?
Zupełnie prozaiczne powody.
Otóż łatwo taki aparat schować pod ręcznikiem i nie trzeba się martwić, że ktoś pozbawi nas sprzętu za naście tysięcy służącego pracy komercyjnej.
Bo ten aparat jest schowany w iPhonie, który i tak ze mną pojechał. Bo na nim poczta, a jak trzeba to i książka w Kindle’u…
Bo na nim również kilka fajnych aplikacji służących przetwarzaniu zdjęć, w tym mój ulubiony Snapseed, dzisiaj już ze stajni Google’a.
Bo na nim jak tylko znajdziesz darmowe WiFi możliwość podzielenia się kilkoma fotkami z przyjaciółmi na Facebooku czy Twitterze (tego akurat nie ćwiczę, ale miliardy ludzi owszem).
A jak rodzice już bardziej kumaci w nowych technologiach to i wnuczkę jak wpada do wody zobaczą.
No właśnie, sami oceńcie, czy zamieszczone obok zdjęcia nie są wystarczająco dobre aby były fajną pamiątką z takiego wyjazdu?
Dla mnie ważne jest też to, że wszystkie one powstały jakby od niechcenia, bez niepotrzebnego napinania się na niewiadomo-co-artystycznego, bo wiem, że kiedy do ręki biorę iPhone a nie Nikona to nie po to, że wydobyć magię z kadru tylko przyzwoicie złapać ciekawe zdarzenie, minę córki czy ciekawy cień na drodze…
Jak się jeszcze pamięta, że cała „obróbka” powstała na leżaku, i że nie mam tysięcy zdjęć do selekcji a potem obróbki w Adobe Lightroom to jest jeszcze milej.
W końcu mamy wakacje, prawda?
:)
Na koniec przed podsumowaniem jeszcze słówko o tym co tkwi pośrodku pomiędzy wielką lustrzanką a telefonem z aparatem – czyli o całej masie tzw. kompaktów, hybryd, bezlusterkowców, i tak dalej, i tak dalej.
To jedna z opcji. Jedyna wada w stosunku do iPhone ze Snapseedem, że ani zdjęcia na nim nie obrobisz, ani go rodzinie nie wyślesz. Szybko i łatwo. A zdjęcia powstaną prawie takie same jak iPhonem :)
Podsumowująć. Jaki zabrać aparat na wakacje? Wg mnie taki, który będzie Wam pomagał zrobić fajne zdjęcia, ale w harmonii z tym gdzie jedziecie, co będziecie widzieć, na czym Wam zależy.
Do Toskanii z tysiącem kolorów, smaków i światłocienia zabrałem zestaw max, na leżing do Egiptu po prostu telefon komórkowy z fajną aplikacją.
Z obu wyjazdów mam totalnie różne wspomnie, zupełnie różne zdjęcia. Ale to też były dwa różne wyjazdy :)
Życząc Wam udanych wakacji, również fotograficznie – serdecznie pozdrawiam!