Dzisiejszy wpis jest kontynuacją wczorajszego wątku „Megapixele i zoomy„, wczoraj było o mitach związanych z ilością pixeli a dzisiaj postaram się rzucić światło na temat zoomów.
Zoom (czytaj zum) to przyjęta w potocznym języku fotografa amatora kalka z języka angielskiego oznaczająca obiektyw o zmiennym zakresie ogniskowych. Dzisiaj większość dostępność obiektywów to zoomy, co może powodować poczucie, że to jedyna możliwa opcja.
Tymczasem obok (bardzo często kiepskich) zoomów dostępne są obiektywy stałoogniskowe, inaczej w slangu fotografów „stałki”. W przeważającej większości bardzo dobre jakościowo i jasne obiektywy.
Niektórzy – jak na przykład ja, mają w fotograficznej torbie wyłącznie stałki. Dlaczego? O tym dalej…
Ponieważ postawiłem na początku dość radykalne pytanie, wypada się trochę z tego wytłumaczyć. Dlaczego klątwa? Już wyjaśniam :)
Jako fotograf, który przeprowadził dziesiątki kursów i szkoleń z podstaw fotografii widziałem wiele złych nawyków, które wzięły się z pracy zoomem. Najpowszechniejszy z nich to ten, który określam jako „przypadek Jacka Sparrow”. Pamiętacie na pewno tego barwnego bohatera Piratów z Karaibów, prawda?
Otóż Jack raczej leniwy był i kiedy potrzebował coś zobaczyć będącego trochę dalej używał swojej lunety. Stał w miejscu, kręcił zoomem i świat do niego sam „przyjeżdżał”. Tak właśnie fotografuje sporo fotografów amatorów, kręcą zoomem w zakresie od 18 do 200mm. Zapytacie co w tym złego?
Konsekwencja 1 – kręcąc zoomem kadrujemy dopiero wtedy – lepiej jest wyobrazić sobie kadr przed przyłożeniem aparatu do oka. Często widzę kiedy fotografujący obok mnie uczestnik pleneru czy warsztatu AFA zoom-uje kadrując lub kadruje zoom-ując.
Zajmuje mu to zazwyczaj parę sekund, ja w tym czasie już dawno zrobiłem zdjęcie, czasem łapiąc „to coś”, czego po chwili już nie ma (np. „ten look” modela).
Konsekwencja 2 – kiedy pomagamy sobie przybliżając kadr zoomem zamiast po prostu do niego trochę podejść pamiętajmy, że zwiększamy ilość mas powietrza, przez które „leci” do nas obraz. Ponieważ nie wszyscy mieszkamy w górach o krystalicznym powietrzu, nasze zdjęcie jest często mało kontrastowe, jakieś-takie-niewiadomo-jakie – własnie przez te metry niepotrzebnego zanieczyszczonego powietrza między nami a obiektem zdjęcia.
Konsekwencja 3 – kiedy robimy zdjęcia z jednego miejsca (a co, przecież jak Jack Sparrow mogę sobie kręcić zoomem i nie muszę się ruszać) w ogóle nie próbujemy alternatywnych ujęć, kątów patrzenia, uważniejszego zwracania uwagi na to co się dzieje w tle naszej sceny.
Kiedy zaczniesz chodzić, zauważysz od razu, że to samo zdjęcie ale „lekko z boku, lekko niżej” daje Ci fantastyczne tło lub lepsze światło. Rusz się więc!
Konsekwencja 4 – najczęściej używane przez amatorów obiektywy zmiennoogniskowe znaleźli w pudełku razem z aparatem. Stąd ich popularna nazwa „kitowe” od angielskiego „kit” czyli zestaw – w tym przypadku aparatu cyfrowego (body) i obiektywu. W zależności od stopnia „wypasienia” zestawu będzie to najprostszy obiektyw o zakresie ogniskowych 18–55mm lub 18-105mm (ten kawałek postu dotyczy lustrzanek cyfrowych).
Mówiąc delikatnie, nie są to najlepsze konstrukcje świata. Szczególnie te 18-55. Plastikowe, lekkie, optyka raczej nie zawiera szkła – ot, taki obiektyw na początek.
Na dodatek „ciemny” czyli dostępne przysłony zaczynają się od wartości f3.5, bardzo szybko przechodząc wraz z zoomowaniem od 18 do 55 do wartości f5.6. A to jest fizycznie mała – mówiąc kolokwialnie dziura dla światła.
A mała dostępna przysłona oznacza konieczność pracy z wyższym ISO w trudniejszych warunkach oświetleniowych i/lub brak możliwości uzyskania ładnej, plastycznej małej głębi ostrości na zdjęciu – bo ta zależy też od otworu przysłony.
Podsumowując: dobre, profesjonalne zoomy są piekielnie drogie i zazwyczaj ogromne. Klasyk 70-200/2.8 Nikona to potwór ważący 1,5kg i nie mieszczący się w większości toreb foto jakie kupują na początek amatorzy.
To co dostajemy w zestawie z aparatem jest średniej jakości, na dodatek grozi nam nabranie złych nawyków a’la Jack Sparrow. I to dotyczy również użytkowników aparatów kompaktowych czy innych nie lustrzanek z dużym zoomem, również tym 24-krotnym od którego zaczęliśmy tę opowieść wczoraj.
Ja osobiście zachęcam do zaintesowania się stałkami. To często dość tanie, bardzo udane konstrukcje, na dodatek jasne i małe. Wszystkie ilustracje w tym artykule to fotki zrobione obiektywami stałoogniskowymi. Na pytanie „a nie było czasem trudno bez zooma?” odpowiadam – może było, ale efekty końcowe mi to zrekompensowały :)